sobota, 29 września 2012

Wybiegać przeziębienie?

Kilka chwil nieobecności i coraz trudniej się zebrać, aby coś napisać. Nawet los mi dokłada... Najpierw biegałam, ale nie miałam czasu sklecić nic. Bywałam w dużym skupisku dzieci naraz zwanym szkołą (praktykuję mam nadzieje nie mój przyszły zawód) a czasem i w komunikacji miejskiej. Tej ostatniej nie lubię od kiedy jeżdżę rowerem. Efektem tego bywania jest przeziębienie, mam nadzieję weekendowe. 

Dziś w związku z tym nie biegowo, a miało być w lesie i to siła. Spodobały mi się te śmieszne podskoki pod górkę, nie ma co. Odmiana choroby lekka typu katar i ból gardła, gorączki brak... Biegać??? Kusi mnie, aby jutro rozprostować kości. No i nie wiem czy skusi...

PS. Polecam film "Ted". Mimo kiepskiego początku daje dużo śmiechu :)
PS2. Odkryłam "Lekarzy" dziś. Choć to zżyna z amerykańskiego serialu jest tam biegania wiele, więc też na plus!

poniedziałek, 17 września 2012

Kiedy marzną stopy czyli jak nie odmrozić się jesienią/zimą

Od kiedy pamiętam marzną mi stopy. Śpię w skarpetkach przez 90% roku (zdejmuje tylko wtedy, kiedy noce są niezwykle upalne i duszne). Często nie mogę zasnąć, gdy o tych skarpetkach zapominam. O dłoniach nie wspominam, bo zwykle są zimne jak lód. A rękawiczek w których byłoby mi cieplutko i komfortowo w każdych warunkach jeszcze chyba nie wymyślono. Takie wyznania poczyniłam zachęcona jesienną aurą za oknem. Jak więc żyć i sport uprawiać przy okazji?

Do pierwszej zimy biegowej szykowałam się jak na wojnę. Zresztą, nie zimy a już późnej (zimnej) jesieni. Ocieplane spodnie z misiem w środku, polar, bluza, kurtka wiatrówka, ciepłe skarpetki. Rękawiczek nie kupiłam, do dziś nie wiem czemu, ale jak się później okazało - całkiem słusznie. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy po pierwszym takim wyjściu wróciłam przegrzana i spocona... Stopniowo uczyłam się ubierać warstwy, szukać odpowiednich konfiguracji. I w końcu przyszło oświecenie....

Biegając - NIE MARZNĘ! Dla biegaczy to zdanie wyda się śmieszne w swej oczywistości. Wiadomo - wykonujemy wysiłek, "ogrzewamy się", napędzamy nasze maszyny i jakoś leci. Ale przed erą regularnego biegania podzielałam pogląd większości społeczeństwa - nie należy biegać kiedy jest zimno, bo można się poważnie rozchorować, odmrozić kończyny i po prostu cierpieć. Ciężko sobie to teoretycznie wyobrazić, że biegacz odpowiednio ubrany, hasający po świeżym śniegu jest tak na prawdę w bardziej komfortowej sytuacji niż np. osoba czekająca na autobus na przystanku. My, biegacze - mamy swoje własne ogrzewanie ;) 

Kilka uwag do powyższego. Aby nie marznąć należy:
- ubrać się odpowiednio do temperatury i wiatru, w ubrania oddychające i odprowadzające pot na zewnątrz;
- unikać dłuższych przerw w wysiłku (np. zatrzymywania się) aby nie się nie wychłodzić;
- odpowiednio dobrać czas wysiłku - dwugodzinny bieg przy -15 stopniach to dla niektórych może być przesada (choć wiele zależy też od osobniczych preferencji i wrażliwości);
- znaleźć temperaturę przy której mówimy STOP bieganiu na zewnątrz. Jest tak wiele wytycznych (- 15, -20?), że nie przytoczę dokładnych wskazań. Radzę poczytać więcej i dostosować do siebie.

PS. Mój tydzień ostatni jakiś taki nijaki... 4 x ściana, 2 x rower sportowo/wycieczkowo (75km), przez 5 dni w tygodniu przemieszczałam się transportowo rowerem po mieście (jakieś 65km). Bieganie było niestety tylko 2 razy... Raz zrobiliśmy z W. sześć czterysetek na stadionie, powychodziły ładnie - jakoś po 1:50 i mniej a raz pobiegałam po lesie z elementami siły - skipy, wieloskok w wydaniu z WF i sprinty z górki (to nowość, ale fajna!). Ale w sumie w tygodniu tylko 13km... :( Słabo. Miało być wybieganie w niedzielę, ale plan dnia się ścieśnił i z wyrzutów sumienia ruszam dziś.

wtorek, 11 września 2012

Korzyści z niebiegania

Przewrotnie, prawda? Przedostatni tydzień lipca jako tako przebiegałam, wedle zasady wyczytanej na bieganie.pl - raz interwały, raz śmieszne ćwiczenia i przebieżki i raz trochę dłużej ale z szybszą końcówką. Do tego rzecz jasna trochę roweru dla relaksu. Potem na ponad tydzień zaginęłam w Taterkach. I to całkiem aktywnie - 6 dni całkiem solidnych wędrówek. Pamiętając problemy z zeszłego roku, tzn. mój fatalny występ na Festiwalu Biegowym w Krynicy wiedziałam, że zawody tydzień po górach to nic dobrego. Albo że w zeszłym roku popełniłam błąd. Wtedy jeszcze w poniedziałek było górskie chodzenie, we wtorek tempo, w czwartek rozruch a w sobotę start. Wynik marny, okupiony bólami i męką na najszybszej trasie w kraju.... (trasa Życiowej Dychy Taurona przez przynajmniej 5km lekko opada). W tym roku trzeba było coś zmienić.

Ostatni tydzień do Pierwszej Dychy do Maratonu w Lublinie przebiegał leniwie. Wywczas na wsi, odrobina roweru (i to dosłownie - raz 45min sportowo i dwa razy dla transportu po mieście). Dużo odpoczynku, dobrego jedzenia, zbierania sił. No dobrze, raz się zdarzyło mało odstępstwo - zaszalałam RAZ na ściance. Jakie wyniki takiej strategii? 

57:38 na mecie, czyli tylko 24 sekundy gorzej od życiówki. Co prawda ta życiówka nabiegana została w mrozach ostatniego Biegu Sylwestrowego w Krakowie i potem jeszcze kilka razy byłam w zdecydowanie lepszej formie (tak na 55min i mniej) ale spektakularne rozstania z bieganiem zniweczyły starania o nowy PB.

Wnioski? Cross training daje na prawdę wiele, warto inwestować w ogólny rozwój formy a nie tylko tłuc kilometry. I na tym oprę moje przygotowania do kolejnego biegu - Biegu Trzech Kopców w Krakowie na początku października. Chcę połączyć wszystkie moje sporty, dodać trochę więcej podbiegów i siły nóg i z radością ukończyć Kopce. Bez zamierzeń czasowych, bo nie wiem jakie nawet mogłabym sobie założyć.

PS. A na mecie lubelskiej Dychy wyglądaliśmy tak: 

Radość z biegania po Lublinie :)

środa, 5 września 2012

Różnice wysokości

Zjechałam z gór... Dużo kilometrów w nogach, kilka niezłych podejść, zachwyt jeszcze większy niż w zeszłym roku - wyjazd idealny. Jak na razie spisanie czegokolwiek mnie przerasta, więc mała zajawka fotograficzna.
Pierwszy dzień przywitał nas tak...

Zielone Pleso

Skałkę też się udało znaleźć... ;)

Kolekcjonuję piękne widoki

Zbliżamy się do Czerwonej Ławki

Przy Chacie Teryego

Czerwona Ławka - podobno najtrudniejszy szlakowany odcinek w Wysokich Tatrach

Trochę wspinania się. Choć łatwiej było po skale.

Trudności za nami. Radość spokoju.

Mówiłam, że kocham widoczki?

Droga na Prednie Solisko.

Urocza scena rodzajowa w kosówce.

Widok z Krywania (2494 m n.p.m.), świętej góry Słowaków

Zimno było, ale wysokość już zacna.
Więcej się postaram wkrótce. Aha, w niedzielę pierwszy bieg z cyklu Cztery Dychy do Maratonu w Lublinie. Zapisy do jutra do 12. więcej na: www.maraton.lublin.eu.